blog prywatny

"[..] jak trudno ustalić imiona wszystkich tych, którzy zginęli w walce z władzą nieludzką [..] a przecież w tych sprawach konieczna jest akuratność nie wolno pomylić się nawet o jednego [..] jesteśmy mimo wszystko stróżami naszych braci [..] musimy zatem wiedzieć policzyć dokładnie zawołać po imieniu [..]"

Zbigniew Herbert
"Pan Cogito o potrzebie ścisłości"

Wywiesiłem flagę ! Cieszę się, ze byłem jednym z was, jednym z 20 tysięcy Polaków z Krakowskiego Przedmieścia

W sobotę wywiesiłem polską flagę. Wywiesiłem ponieważ tak czułem. Jestem Polakiem. Miałem taką potrzebę serca i polskiej duszy. Jestem z tego dumny.  I co roku w rocznicę tej katastrofy, będę robił tak samo. Nawet wtedy gdy prawda o tej katastrofie odniesie zwycięstwo. Prawda  o ich wszystkich działaniach.

Będę wywieszał tę flagę. Aby oddać im hołd.  Na cześć ich wszystkich. Na cześć mojego prezydenta. Jedynego wolnego prezydenta. Nie zniewolonego. Wielkiego męża stanu. Upokarzanego, niszczonego za wszystko. Za każdy drobiazg.

W ekranie telewizora, najmądrzejsi z mądrych mówią mi, że taka flaga to obciach, objaw faszyzmu, nienawiści i dzielenie Polaków. Jeden ruch palca i jestem wolny. Cisza.

Czytaj dalej >Wywiesiłem flagę ! Cieszę się, ze byłem jednym z was, jednym z 20 tysięcy Polaków z Krakowskiego Przedmieścia

Wojskowa Słuzba Informacyjna dla „PRZEPASANYCH ELIT” i Hańba Kumorowskiego pod węgierską tablicą !

Stanisław August – mimo solennej obietnicy, iż ordery i godności będzie nadawał tylko za istotne zasługi – handlował nimi jak przekupka kiełbasami na rynku.Za 10-20 dukatów sprzedawał tytuły chorążego, cześnika, podkomorzego, za 30-50 starosty; czerwoną wstęgę orderu św. Stanisława można było nabyć za 100, po ostrym targu nawet za 80 dukatów. Najwyższe odznaczenie – Orzeł Biały – też był na ladzie.– Ach Wasza królewska Mość, jakżeż można sprzedawać Orła Białego za 200 dukatów! – monitował Piattoli– Ha, pewnie, że to zgroza, że to za tanio, ale co robić, kiedy sknery więcej nie dają – odpowiadał król.Niebieską szarfę dostawano i za darmo. Mieli ją Ankwicz, Rzewuski, Kossakowski, Massalski….. Gdy ktoś zasłużył się należycie Katarzynie, zyskiwał jej uznanie – zaraz Stanisław August posyłał mu order. Wszystkie polskie szuje były przepasane wstęgami.” – pisał Karol Zbyszewski w książce “Niemcewicz od przodu i tyłu” z 1939 roku. Nie inaczej postępowano w czasach PRL-u, gdy sowieccy namiestnicy sięgali po ordery i zaszczyty, by zapewnić sobie poparcie lub nagrodzić pokornych.

Czytaj dalej >Wojskowa Słuzba Informacyjna dla „PRZEPASANYCH ELIT” i Hańba Kumorowskiego pod węgierską tablicą !

Agenturalność w postkomunizmie zapewnia karierę !

W systemie sowieckim agenturalność jest dziedziczna, a w postkomunizmie zapewnia karierę

Arcana.pl

o lustracji i elitach dla Portalu ARCANA mówi Jerzy Włodzimierz Targalski (ps. Józef Darski):

Portal ARCANA: Czy lustracja w Polsce ma jeszcze sens i szanse powodzenia? Czy jest to możliwe w kontekście pożegnania J. Kaczyńskiego z postkomunizmem?

J. T.: Lustracja zawsze ma sens w państwie wasalnym i rządzonym przez postkolonialne elity, upatrujące swoje bezpieczeństwo w lojalnej służbie wobec dawnego i obecnego Centrum. Dzieje się tak z dwu powodów: agenturalność jest dziedziczna w systemie sowieckim, a w postkomunizmie zapewnia karierę. Innymi słowy, aby należeć do elity rządzącej, medialnej czy uniwersyteckiej trzeba albo pochodzić z rodziny bezpieczniackiej lub agenturalnej, albo uznawać, iż jest to słuszne kryterium selekcji i dawać tego dowód czynem.

W tej sytuacji lustracja stanowi instrument sprzyjający (aczkolwiek nic nie gwarantujący) wymianie elity postsowieckiej na nową, autentyczną. Przeszkodą natomiast stawiającą pod znakiem zapytania powodzenie lustracji jest nie tylko agenturalne pochodzenie elit, lecz przede wszystkim pochwała agentury powszechna wśród Nowych Ludzi wyhodowanych w ciągu 20 lat istnienia Ubekistanu.

Obecnie większości mieszańców Polski jest absolutnie obojętne czy ktoś był czy nie donosicielem lub funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa zaborcy. To pokłosie relatywizmu moralnego zaszczepionego już przez Michnika i Kiszczaka. Polska stała się do niczego nie potrzebna, a nawet jest jedynie balastem przypominającym o przeszłości. Przeszłość, jak wiemy, nie istnieje. Jest tylko teraźniejszość i przyszłość.

W klasycznej sytuacji ludzie aspirujący do stania się elitą powinni zakwestionować legitymację genezy i selekcji elity kolaboranckiej i postkolonialnej. Byłoby to działanie uzasadnione i korzystne dla kraju. W sytuacji gdy pozbawione przeszłości, przywódców i wspólnych wartości masy, wychodząc z komunizmu zderzyły się w postkomunizmie z popkulturą wyposażoną w nowoczesne narzędzia medialne (dodatkowo sterowaną przez ludzi, dla których tradycja, przeszłość i wspólne wartości konstytuujące naród, stanowią śmiertelne zagrożenie), zapanowała całkowita amnezja, brak zasad moralnych i potrzeby posiadania własnego państwa. Ludzie ci byliby bardzo nieszczęśliwi, gdyby przyszło im żyć bez manipulacji. Oni potrzebują jej jak powietrza, gdyż tłumaczy świat i pozwala żyć spokojnie. Prawda, wiedza o rzeczywistości jest największym zagrożeniem dla Nowego Człowieka…

Sondaże, element manipulacji społeczństwem !

Polecam artykuł prof. Andrzeja Kisielewicza opublikowany na portalu “wpolityce”. Cała prawda o sondażach dotyczących preferencji politycznych Polaków.
Wbrew pozorom sondaże, szczególnie przedwyborcze są bardzo ważnym elementem demokracji. Bez wątpienia kształtują postawy wielu wyborców. Nie napisze nic nowego, jeżeli stwierdzę ,że sondaże są manipulowane. Nie odzwierciedlają prawdziwego poparcia Polaków dla poszczególnych. Stały się elementem socjotechniczej manipulacji społeczeństwem. Część elit politycznych, za pomocą pracowni badań opinii publicznych a w szczególności meainstremowych i publicznych mediów próbuje kształtować polskie społeczeństwo w odpowiednim kierunku. W jakim ? To chyba oczywiste. Prezes J.Kaczyński użył bardzo trafnego zwrotu. Ma nastąpić anihilacja opozycji. Temu mają na pewno służyć badania opinii publicznej.

“Polskie sondaże to humbug. Różnice jakie prezentują ośrodki są nieakceptowalne!”
Po wyborach prezydenckich mówiło się o blamażu ośrodków badania opinii publicznej. Organizacja Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) zleciła grupie naukowców przygotowanie raportu oceniającego metodologię i rezultaty sondaży przedwyborczych. Zanim raport został sporządzony ośrodki ponownie skompromitowały się podczas wyborów samorządowych. Jeden z ośrodków, który wypadł relatywnie dobrze podczas wyborów prezydenckich, dołączył do reszty.

Pomimo tego w prasie nadal ukazują się sondaże (ktoś za nie płaci), komentatorzy nadal je komentują, mówią o „lekkim spadku PO”, „stabilizacji PiS”, o „możliwości dostania się do Sejmu PJN”. Owszem używają zastrzeżeń typu „nie można do końca wierzyć sondażom”, „trzeba pamiętać, że sondaże pokazują tylko tendencje” – ale komentują je tak, jakby, mimo wszystko, odzwierciedlały one rzeczywiste poglądy i preferencje Polaków. Na portalu wPolityce sondaże pieczołowicie komentuje Michał Kolanko, a ostatnio za podstawę swojej analizy wziął je Piotr Zaremba.

Ten ostatni tekst sprowokował mnie już do reakcji. Zaremba bierze pod uwagę sondaże z 11 lutego, CBOS-u oceniającego stosunek dwóch głównych partii – PO i PiS – na 37 do 20, i Homo Homini oceniającego ten stosunek na 32 do 28. Jedna pracownia twierdzi, że PO przeważa nad PiS-em prawie dwukrotnie (!), a druga, że idą w zasadzie łeb w łeb. I Zarembie to za bardzo nie przeszkadza. A przecież jest to kompletny skandal!

Tydzień później GFK Polonia oceniła ten stosunek na 46 do 30: a więc w lutym 2011 roku PO ma poparcie 46 czy 32 proc. Polaków? Można, rzec 14 proc. w tą czy w tamtą, co za różnica. Połowa Polaków i tak już nie wierzy w żadne sondaże, a komentatorzy muszą przecież coś komentować – chociażby to była tylko wirtualna rzeczywistość.

Są dwie możliwości: albo jedna z pracowni popełnia jakieś kardynalne błędy (i powinna zniknąć z rynku) albo obie mylą się w stopniu nieakceptowalnym! Co na to raport naukowców? Gdy zobaczyłem, że do grupy wszedł prof. Radosław Markowski (który na antenie TV swoje własne preferencje polityczne miesza z faktami) nie miałem wielkiej nadziei. Nawet mimo tego, że szefem komisji został prof. Henryk Domański. I rzeczywiście, ogłoszony niedawno raport minął prawie bez echa. Góra zrodziła mysz.

Naukowcy zwrócili uwagę, że „sondaży wyborczych nie można traktować jako prognozy wyborczej”, że „niedoszacowanie PiS może wynikać z poprawności politycznej”, że „ludzie co innego mówią, a później inaczej głosują” – czyli nic ponadto, co było jasne beż żadnych badań.

Czyli tak ma być. Nic więcej nie da się zrobić. Czy ta niemoc nie staje się już cechą charakterystyczną III RP? Tempo budowy autostrad mamy jakie mamy, to i jakość sondaży też jest jaka jest. W związku z taką sytuacją ludzie dzielą się na cztery grupy. Pierwsza, traktująca sprawę na „chłopski rozum”: sondaże są do bani, i nie ma co na nie zwracać uwagi (zwykle towarzyszą temu proste wyjaśnienia, takie jak: „sondaże w III RP robione są na zamówienie ośrodków politycznych i po prostu kłamią” albo „zwykłe dziadostwo, tak jak we wszystkim”). Druga grupa (nie używająca rozumu, do tak skomplikowanych rzeczy jak ocena tego, co podają media) – ta przyjmuje biernie komunikat, że Polacy nadal gremialnie chcą głosować na PO, więc (chyba) nic złego się nie dzieje (znaczna część tej grupy wbrew rozsądkowi bierze udział w kolejnych wyborach).

Trzecia grupa to dziennikarze i komentatorzy. Ci wiedzą, że coś jest nie tak, ale jednocześnie wierzą, że nie aż tak bardzo (przecież nie są oszołomami!). W demokratycznych krajach rozsądni ludzie kierują się sondażami i badaniami opinii publicznej, więc my też. Możliwości, że nie jesteśmy normalnym krajem demokratycznym nie biorą pod uwagę. Sondaże traktują poważnie i obśmiewają z wyższością tych, którzy w swoich rachubach wyniki sondaży kwestionują. Wystarczy tylko przed analizą wyklepać formułkę: „Nie można do końca wierzyć sondażom, ale …” i już można komentować rzeczywistość wykreowaną przez sondaże. Wreszcie czwarta grupa to fachowcy, którzy wiedzą jak się robi sondaże, na czym to polega, i jaki jest kłopot. Ci, z różnych powodów, milczą.

Ja nie mam żadnego powodu, żeby milczeć, więc pozwolę sobie stwierdzić najpierw, zanim uzasadnię: Polskie sondaże to humbug. Różnice jakie prezentują różne ośrodki są nieakceptowalne! Tak znacznych i regularnych rozbieżności nie ma w żadnym normalnym kraju demokratycznym. Dziedzina badań opinii publicznej w Polsce cierpi na tę samą chorobę, co wiele innych dziedzin, gdzie „nasze osiągnięcia” są kompromitujące.

Wspomniany raport naszych naukowców to niestety też humbug. Jak można przeczytać w prasowych sprawozdaniach raport został sporządzony na podstawie ankiet, a ośrodki „nie na wszystkie pytania chciały odpowiadać, motywując to tajemnicą handlową i prawem własności”. Jednym słowem sondażownie zachowały się tak samo jak ankietowani Polacy.

W niektórych sondażach odsetek realizacji kształtował się na poziomie 10 – 20 proc., co sprawia, że jest mało prawdopodobne, by uzyskany w nich wynik odzwierciedlał dokładnie preferencje wyborcze

– czytamy w raporcie. Czyli media prezentują nam sondaże, w których 90 proc. zapytanych odmawia udziału w ankiecie! Pytanie, dlaczego w Polsce mamy tak olbrzymi odsetek odmów, pozostaje bez odpowiedzi. A proszę sobie wyobrazić ankietera, studenta, któremu wszyscy odmawiają udziału w sondażu? Co taki zrobi? Co w tej sytuacji zrobi „cwany Polak”?

Na konferencji prasowej, Łukasz Mazurkiewicz z OFBOR zwrócił uwagę na trzy czynniki, które mogą negatywnie wpływać na trafność sondaży. Wymienił: rosnące oczekiwania co do tempa realizacji badania, traktowanie sondaży jako narzędzia walki politycznej oraz brak jasnych reguł tworzenia prognoz wyborczych na podstawie danych sondażowych. Zastanawiam się, co znaczy „traktowanie sondaży jako narzędzia walki politycznej”. Czy pan Mazurkiewicz sugeruje, że nasze sondażownie biorą udział w walce politycznej? Dopasowują wyniki do oczekiwań zleceniodawcy? A co znaczy „brak jasnych reguł tworzenia prognoz wyborczych na podstawie danych sondażowych”? Są dobrze opracowane reguły naukowe tworzenia takich prognoz i są sytuacje, kiedy staje się jasne, że reguły te nie zostały spełnione.

Chyba, że pan Mazurkiewicz niefortunnie się wyraził i chodziło mu o reguły prezentowania wyników szerokiej publiczności. Swego czasu zwracałem już na to uwagę w „Rzeczpospolitej”, że do zmieszania przyczynia się brak jednakowego standardu w przedstawianiu wyników badań. Jedni nie uwzględniali w prezentacji wyników wyborców niezdecydowanych, inni uwzględniali (ale nie informowali o tym). W rezultacie wyniki GFK Polonia potrafiły być o kilkanaście procent mniejsze, niż innych sondażowni. (Obecnie GFK Polonia zmieniła już sposób). Jednak problem standaryzacji prezentacji wyników sondaży pozostał nierozwiązany (o ile mi wiadomo nie zwróciła na to uwagi komisja naukowców!).

Należy sobie powiedzieć wyraźnie: zdecydowana większość ludzi i komentatorów politycznych odczytuje prezentowane wyniki sondaży według zasady: “Co by było, gdyby wybory odbyły się dzisiaj”, a więc jako potencjalny procentowy wynik wyborczy. Jest to wystarczający powód, żeby tak właśnie prezentowane były wyniki sondaży. Tego oczekujemy od firm. Tak prezentowane są wyniki sondaży (jako prognozy wyborcze) we wszystkich krajach zachodnich, które sprawdziłem.

A u nas: od Sasa do lasa. Jedni w rubryce „Inne” podają 3% drudzy 23% (wszystkie dane z okolic 11 lutego 2011). Oznacza to, że jedni liczą tylko głosy oddane rzeczywiście na inne partie, a drudzy dodają do tego głosy niezdecydowanych i niewiedzących. Nie trzeba żadnego audytu, żeby to zauważyć. W tej sytuacji branie średniej (jak poradził na swoim blogu znany socjolog) jest brakiem zrozumienia elementarnej matematyki kryjącej się za tymi wynikami. Czy nasi komentatorzy i socjologowie biorą średnią według znanego prawa nauk humanistycznych, że „prawda leży gdzieś pośrodku”? A może po prostu nigdy nie widzieli rubryki „Inne”, bo nasze „leniwe” gazety tego nie podają?

Z gazet nie dowiemy się też (bo komu chciałoby się takie szczegóły sprawdzać), że w starych krajach demokratycznych jest inaczej. Po pierwsze, wszystkie główne ośrodki badań opinii podają swoje prognozy według tego samego schematu, a więc są one rzeczywiście porównywalne. Po drugie, wyniki różnych firm albo są niemal identyczne, albo różnią się o 2-4%: bardzo rzadko występują różnice osiągające 6 procent (±3 %; błąd statystyczny dla badania na standardowej próbie 1000 osób). Po trzecie, główne firmy są zrzeszone w branżowych stowarzyszeniach mocno dbających o jakość badań i gwarantujących ich solidność. Po czwarte, dobre badania muszą kosztować.

Dla przykładu: w Finlandii firma Taloustutkimus publikuje co miesięczne wyniki sondaży na próbie ponad 3000 osób z błędem statystycznym ±1.8%. W Szwecji, rezultaty wyborów w 2010 roku firmy sondażowe przewidziały z dokładnością do 1% (stosując standardowe badania na próbach 1000 osób). O prawidłowej metodologii świadczy fakt, że zmiany na dwa-trzy miesiące przed wyborami w publikowanych wynikach były niewielkie. A u nas? Na kilkanaście dni przed wyborami w 2007 roku PiS w pewnych sondażach miało 6% przewagi nad PO, by w końcu przegrać 9%. Komentatorzy przypisywali to przegranej przez prezesa PiS debacie telewizyjnej. Czyli: ponieważ Kaczyński „źle się uśmiechnął” 15 % wyborców w ostatniej chwili zmieniło zdanie?! Jeśli to prawda, to jesteśmy rzeczywiście wyjątkowym narodem. Jest to fascynujący temat dla socjologów. Problem jednak w tym, że powtarzające się grube pomyłki wszystkich sondażowni „na mecie” nie pozwalają tych domniemanych zmian nastrojów w elektoracie komentować na poważnie.

Jestem rozczarowany wynikami prac komisji prof. Domańskiego. Wnioski powinny być znacznie mocniejsze na bazie samych tylko faktów, które przytaczam w tym artykule. Przede wszystkim należało stwierdzić, że sytuacja na polskim rynku badania opinii publicznej nie spełnia europejskich standardów i konieczne są zdecydowane działania naprawcze w tym sektorze. Jeśli same firmy nie chcą powołać silnego stowarzyszenia branżowego, które definiowałoby normy prowadzonych badań i monitorowało rynek (tak jak np. we Francji), powinna powstać niezależna instytucja o odpowiednio dużym autorytecie, która zaczęłaby krytycznie oceniać firmy i poddawać je rankingom. Taka instytucja mogłaby sformułować jednolite wymagania prezentacji prognoz wyborczych i oceniać firmy wedle zgodności sondaży przedwyborczych z rezultatami wyborów. Może dla prawdziwej konkurencji, należałoby sprowadzić do Polski Instytut Gallupa (który obecny jest w wielu krajach)?

Nie rozumiem dlaczego komisja nie wydała zalecenia publikowania kategorii „Inne” i jej ujednolicenia. (A może nawet nie zwróciła na to uwagi?). To jest istotny element sondażu i na rozbieżnościach w tej rubryce widać nieporównywalność wyników różnych firm. Niezależnie od tego komentatorzy i dziennikarze powinni być też zainteresowani liczbami osób niezdecydowanych i niezainteresowanych. Wyniki powinny być przekazywane redakcjom w dwóch wersjach: prognozy wyborczej („gdyby wybory odbyły się dzisiaj”), do publikacji, oraz wyników zawierających wskazane przeze mnie dodatkowe dane, do komentowania.

Sondaże wyborcze to co prawda tylko 5 procent działalności firm badania opinii publicznej, ale te 5 procent powinno stanowić wizytówkę ich wiarygodności. Prawdopodobnie w warunkach polskich należy przeznaczyć znacznie większe środki finansowe na te badania: na skuteczniejsze szkolenie i kontrolowanie ankieterów, na zachęty dla ankietowanych do barania udziału w sondażach, na ekspertów opracowujących prognozy, itd. Wtedy można by wreszcie uzyskiwać wyniki, które okazywałyby się zbieżne z późniejszymi rzeczywistymi rezultatami.

1marca NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI “ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH”

Nie sądziłem, że ten platformerski sejm uchwali akt, który sprawi mi radość. Taką zwykłą ludzką radość. A jednak tak się stało. Jestem dumny i b. zadowolony, sejm przyjął ustawę o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”. W myśl jej postanowień 1 marca ma stać się Narodowym Dniem Pamięci “Żołnierzy Wyklętych” i nowym świętem państwowym.
Inicjatywę legislacyjną rozpoczął śp. prezydent Lech Kaczyński ,który w ubiegłym roku przesłał do sejmu projekt ustawy o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci “Żołnierzy Wyklętych” . Prezydent Lech Kaczyński chciał oddać hołd “Żołnierzom Wyklętym” – bohaterom Powstania Antykomunistycznego, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienia dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu.
Przez cały okres komunistycznego PRL-u, pamięć o walce żołnierzy wyklętych była mordowana. Komuniści z PZPR ofiarę ich krwi starali się wymazać ze zbiorowej świadomości i wrażliwości historycznej społeczeństwa polskiego. Formacje walczące w powstaniu antykomunistycznym były skazane na niepamięć. Bohaterowie walczący z komunistami zostali przez PZPR, wyklęci ze społecznej świadomości. Skazano ich na niepamięć. Komuniści chcieli wyłączyć żołnierzy formacji niepodległościowych, z pamięci Polaków. To się jednak nie udało. Tę kampanię nienawiści komuniści przegrali. Prawda i pamięć o bohaterach przetrwała. Żołnierze podziemia walczyli z komunistami w obronie naszej niepodległości, wiary i tradycji. Nad każdym zabitym za wolność Polski wszedł żywej pamięci kształt.
W dzisiejszych czasach pomniki stawia się prawdziwym bohaterom – żołnierzom podziemia antykomunistycznego. Sowieckich kolaborantów z UB i PPR wspomina się jedynie z pogardą, bo tylko na taką pamięć zasługują ! Takim wielkim, ogólnopolskim pomnikiem jest ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzom Wyklętym.
Sejm ustanawiając Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych oficjalnie wskazuje kto po wojnie był bohaterem, a kto zdrajcą, kolaborantem. Przecież nie ma dnia ubeka , aelowca, pepeerowca czy innych stalinowskich organizacji powołanych w celu zniewolenia Polski.
1 marca 1951 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie strzałami w tył głowy straceni zostali członkowie IV zarządu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”:
• Łukasz Ciepliński,
• Mieczysław Kawalec,
• Józef Batory,
• Adam Lazarowicz,
• Franciszek Błażej,
• Karol Chmiel,
• Józef Rzepka.
W 60 rocznicę ich bestialskiego stracenia, po raz pierwszy będziemy obchodzili Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Mam nadzieję, że ustawę zaakceptuje senat i podpisze prezydent. Czekam.
Oczywiście jak to w życiu, nic nie może być idealne. W beczce miodu, musi być łyżka dziegciu. W tej ustawie ta łyżka dziegciu to brak słowa „powstanie antykomunistyczne”
Z preambuły projektu, który ustanawia 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Podziemia Antykomunistycznego, na ostatnim etapie prac sejmowych wykreślono sformułowanie “powstanie antykomunistyczne”. Moim popełniono błąd.
Historycy, którzy od lat badają ten temat, są zgodni: w latach 1944-1953 w Polsce miało miejsce narodowe powstanie przeciw sowieckiej okupacji, krwawo stłumione przez wspierany przez NKWD polskojęzyczny aparat bezpieczeństwa.
Nazwa powstanie antykomunistyczne jest bardzo ważna. Powinna zacząć funkcjonować w powszechnej świadomości.

Od wielu lat prace badawcze wielu historyków dowodzą, że w latach 1944-1953 (przy czym okres ten jest umowny) na terytorium Polski miało miejsce powstanie przeciwko nowej sowieckiej okupacji. Już od samego początku, a więc od końca lat 40. XX wieku, zarówno propaganda sowiecka i komunistyczna w kraju, a potem będąca na jej usługach historiografia wprowadziły do opisu tego okresu historii Polski kilka określeń-wytrychów, które przetrwały do dziś. Żołnierzy podziemia antykomunistycznego nazywano “bandytami”, wojsko i milicja pacyfikowały “bandy”, a walkę z sowiecką agenturą na terenach okupowanej Polski w postaci PPR oddziałów GL i AL określano mianem “wojny domowej”.
Wojna domowa jest wtedy, gdy w jednym państwie walczą poróżnione ze sobą dwie strony. Wszelkie dokumenty, szczególnie z lat 1944-1947, wytworzone przez zgrupowania podziemia, jak i aparatu bezpieczeństwa, wskazują to samo, że bez pomocy sowieckich garnizonów w miastach wojewódzkich i powiatowych okupacyjna władza PKWN czy Rządu Tymczasowego w żadnym razie by się nie utrzymała – podkreśla dr Wojciech Muszyński, historyk z IPN. Komuniści z PPR byli silni tylko siłą Sowietów . Od tych sowietów otrzymali władzę.

Dlatego należy używać nazwy “powstanie antykomunistyczne, antysowieckie” . W 1944 roku na obczyźnie działały legalne władze, wciąż istniały struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Mimo ich pewnego zaniku były wciąż scentralizowane, obejmowały całe terytorium kraju i miały jasno wytyczony cel – osiągnięcie niepodległości – twierdzi Leszek Żebrowski, historyk, autor wielu publikacji i książek na temat zgrupowań podziemia antykomunistycznego. Jak podkreśla, aktywność skierowana przeciwko sowieckiej okupacji nie ograniczała się tylko do oddziałów zbrojnych, ale wiązała tysiące osób, ludność cywilną, która nowej władzy postawiła opór. Dlatego według niego unikanie słowa “powstanie” ma na celu zatarcie faktu, że działalność tych oddziałów stanowiła ciągłość oporu z czasów wojny z państwem podziemnym, jak również wykluczenie jakiegokolwiek porównania z innymi powstaniami znanymi z historii. Tymczasem zasięg, skala i czas trwania oporu przeciw nowej władzy świadczą o tym, że w postaci biernej i czynnej w latach 1944-1953 miało w Polsce miejsce antykomunistyczne powstanie przeciw nowej okupacji.

– Gdyby porównać skalę działania zgrupowań podziemia antykomunistycznego z działalnością oddziałów z czasów Powstania Styczniowego, to okazuje się, że w latach 1944-1953 przez struktury oddziałów przeszło około 150 tys. żołnierzy. W Powstaniu Styczniowym około 100 tys. – twierdzi Wojciech Muszyński.

Podobnego poglądy reprezentuje prof. Marek Jan Chodakiewicz, historyk, który wielokrotnie podkreślał, że powstanie antykomunistyczne było ogólnonarodową kontynuacją powstania antyniemieckiego wyrażonego operacją “Burza”. Powstańcy wypełniali wtedy rozkazy przejęcia władzy w terenie postawione im w 1944 r. przed wejściem Sowietów, a niemal wszystkie podziemne organizacje uważały swą walkę za kontynuację czynu zbrojnego zaczętego w 1939 roku.

I to jest może najlepszy sposób, aby pokazać że sejm popełni błąd, rezygnując ze słowa powstanie, w określeniu walki podjętej przez “żołnierzy wyklętych”. Podstawmy w miejsce Sowietów i NKWD – Niemców, SS i Gestapo. W jaki sposób parlament niepodległej Polski nazwałby zbrojny i cywilny opór tysięcy Polaków przeciw okupacyjnej władzy? Uczestnikami “tragicznych wydarzeń”, “nielegalnych oddziałów przeciw legalnej władzy”, “antyhitlerowskiego podziemia”?
Wieczna chwała bohaterom powstania antykomunistycznego. Wieczna hańba i pogarda dla sowieckich okupantów i kolaborujących z nimi członków PPR, UB ,Informacji Wojskowej i innych stalinowskich organizacji.

Wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem !

Joanna Lichocka: Jeśli wierzyć prasie, Jarosław Kaczyński jest skończony. Już nigdy niczego nie wygra.
Jarosław Marek Rymkiewicz: Kaczyński ma przed sobą wszystko do wygrania. Przede wszystkim ma do wygrania niepodległość Polski. Choć ja nie wiem, czy to właśnie on ją wygra. Czeka nas długa, bardzo długa droga do niepodległości – będziemy do niej szli może pięćdziesiąt, a może sto lat. Zapewne niepodległą Polskę wybuduje więc któryś z jego następców. Po walecznym Władysławie Łokietku musi się pojawić (tak chcą dzieje Polski) Kazimierz Wielki. Ale żeby ktoś taki się pojawił, Jarosław Kaczyński – jak Łokietek, książę brzesko-kujawski – musi jeszcze wygrać wiele bitew.

Joanna Lichocka: Dlaczego tak pan w niego wierzy?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Dlatego, że jego partia reprezentuje moje interesy. A to znaczy, że reprezentuje interesy wszystkich Polaków, którzy pragną tego samego, czego ja pragnę – to znaczy tych wszystkich, którzy chcą żyć w niepodległej Polsce. To jest teraz jedyna taka partia w Polsce.

Joanna Lichocka: Jednak Kaczyński nie wygrywa kolejnych wyborów.
Jarosław Marek Rymkiewicz: A to mnie mało obchodzi. To mi jest nawet kompletnie obojętne. Prawo i Sprawiedliwość oraz Jarosław Kaczyński istnieją po to, żeby przechować te wszystkie wartości, które posłużą do zrekonstruowania Królestwa wolnych Polaków. Jak pani widzi, ja Kaczyńskiego traktuję nawet trochę instrumentalnie. Może nawet chciałbym trochę nim manipulować.

Joanna Lichocka: Pan go kocha?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Kocham Ewę, Wawrzka, Anielkę i Ignacego. Anielka i Ignacy to są moje wnuki. Kocham też moje trzy koty i chciałbym, żeby wymienione były tutaj ich imiona – Psotka, Filek i Szarak. No i kocham też Polskę, bo jestem Polakiem o niemiecko-, rusko-, litewsko-, francusko-tatarskich korzeniach. Lecha i Jarosława – tych dwóch chłopców, którzy siedzieli na żoliborskim murku i pijąc wodę z sokiem z saturatora doszli do wniosku, że koniecznie chcą żyć w niepodległej Polsce – podziwiam. Ja też w pewnej chwili doszedłem do wniosku, że mogę żyć tylko w niepodległej Polsce – i zacząłem ją wokół siebie budować.

Joanna Lichocka: Pan rozumie to, co teraz robi Jarosław Kaczyński? Rozumie pan tę taktykę?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Ja wszystko rozumiem. A on to wszystko dobrze przemyślał – strategię i taktykę tych wszystkich Łokietkowych bitew, dzięki którym odzyskamy niepodległość.

Joanna Lichocka: Przemyślane jest usuwanie z partii popularnych polityków?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Jeśli mamy jedną partię, która służy niepodległości Polski, nie może być tak, żeby ktoś, kto działa w tej partii, myślał o własnych korzyściach i powodował się własnymi ambicjami. Jeśli to jest jedyna taka partia w Polsce, to musi ona być silna, spójna i zdolna do skutecznego działania. Kto szkodzi Prawu i Sprawiedliwości, ten szkodzi niepodległości Polski. Dobrze więc byłoby, żeby ludzie, którzy mają na uwadze własne ambicje i własne kariery, a interes Polaków jest dla nich rzeczą drugorzędną, wyszli z Prawa i Sprawiedliwości i poszli sobie gdzieś indziej. Jest tyle partii postkolonialnych – niech tam idą i tam walczą o władzę i wpływy.

Joanna Lichocka: Ale politycy PiS, którzy się z partią rozstali, mogą uważać, że właśnie służą krajowi. A pan z grubej rury, że występują przeciw niepodległości?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Powtarzam: teraz tylko Prawo i Sprawiedliwość służy sprawie polskiej – tak jak należy jej służyć w państwie postkolonialnym. Tak się bowiem złożyło (nad tym ubolewam), że wszystkie inne duże partie utrwalają i przedłużają ten postkolonialny stan rzeczy, w którym się znajdujemy; to nasze postkolonialne istnienie. Dlaczego one tak działają, to ja tego nie wiem, ale widać tak musi być. Żyjemy w postkolonialnym zamęcie i politycy nie bardzo potrafią się w tym połapać, nie rozumieją, jakie są teraz ich dziejowe obowiązki – może tak dałoby się to wytłumaczyć. Już to mówiłem, ale jeszcze raz powtórzę. To, że w tym zamęcie Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim udało się stworzyć niepodległościową partię Polaków i że tę partię popiera 20 czy nawet 30 procent tubylców, to jest prawdziwy cud. To bardzo dobrze o nas świadczy – o naszych dziejowych aspiracjach.

Joanna Lichocka: Co pan właściwie ma na myśli, gdy mówi, że Polska nie jest niepodległa?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Żaden kraj postkolonialny nie jest całkowicie niepodległy. Ukraina, Mołdawia, Indie, Botswana, nawet Finlandia, która bardzo długo była rosyjską kolonią, to są kraje postkolonialne. No i Polska. We wszystkich tych krajach zaborcy-kolonizatorzy nadal mają ogromne wpływy – kontrolują gospodarkę, działają w nich ich służby specjalne. Postkolonialny kraj ma postkolonialną literaturę i postkolonialną (naśladowczą) sztukę filmową. Jego gazety są postkolonialne, postkolonializm gnieździ się w głowach jego mieszkańców (tubylców). Prowadzi też postkolonialną politykę – wciąż stara się usłużyć i przypodobać swoim dawnym zaborcom-kolonizatorom.
To przykre, wstydliwe? A owszem. Ja się wstydzę. Trzeba tu jeszcze dodać, że niepodległość, tak jak demokracja i różne wolności (wśród nich wolność słowa), są w naszym postkolonialnym kraju strefowe. To znaczy – w pewnych strefach jest więcej niepodległości, w pewnych mniej, a w pewnych nie ma jej w ogóle.
To się nawet rozkłada geograficznie. W Warszawie jest mniej niepodległości, a w Milanówku więcej. A tu, w tym pokoju, gdzie rozmawiamy, z widokiem na mój ogród, niepodległość jest stuprocentowa. Niech się pani przyjrzy, pani Joasiu, moim kotom i moim dereniom – one są całkowicie niepodległe.

Joanna Lichocka: Jak pan to mierzy?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Co do kotów, to zmierzyć to łatwo. Kiedy zawoła pani któregoś z nich, to uda, że tego nie słyszy, i odejdzie, pogardliwie unosząc w górę swój ogon. Jak pani widzi, Psotka ma tylko pół ogona, bo została przejechana przez samochód, kiedy, jako wolny kot, siedziała na środku jezdni. Spraw ludzkich tak dokładnie zmierzyć się nie da. Ale każdy chyba widzi, że w małych miasteczkach i wioskach jest więcej niepodległości niż w wielkich miastach. Kto mieszka w apartamentowcu, ten ma mniej wolności niż taki, który mieszka w swoim domu na prowincji, choćby i koślawym, i pracuje na swoim. Kto kupuje kartofle i brukselkę na milanowskim targu u pani Basi (która myśli dokładnie tak jak ja), ma więcej niepodległości niż ktoś taki, kto biega po warszawskich galeriach handlowych i kupuje tam jakieś zbytkowne rzeczy. Ale przecież w roku 1989 wierzyliśmy wszyscy (niemal wszyscy – ja nie wierzyłem), że cała Polska będzie niepodległa – że będziemy mieli niepodległość w jej wspaniałej całości! Dlaczego więc jej nie mamy? Po pierwsze dlatego, że kolonialne jarzmo to nie jest rzecz łatwa do zrzucenia; tego się nie zrzuca w kilka czy w kilkanaście lat. A po drugie dlatego, że właśnie wtedy, w czerwcu 1989 roku, haniebnie daliśmy się oszukać. I to jest nasza hańba – hańba tubylców! – a nie hańba tych, którzy nas oszukali. Uwierzyliśmy, że odzyskujemy niepodległość, kiedy na naszych oczach (oślepionych) wojskowy reżim przekazywał władzę wybranym przez siebie następcom.

Joanna Lichocka: Jakby miał pan śpiewać „Boże, coś Polskę”, to zamiast słów „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”, śpiewałby pan „racz nam wrócić, Panie”? Tak jak ci Polacy na Krakowskim Przedmieściu, którzy 10. każdego miesiąca wspominają katastrofę w Smoleńsku?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Oczywiście, że śpiewałbym „racz nam wrócić, Panie”. Ale śpiewałbym z głębokim przekonaniem, że Bóg nie ma z tym nic wspólnego – jeśli istnieje, to nie jest od tego, żeby zwracać nam niepodległość. Tę sprawę musimy wziąć we własne ręce. Bóg może będzie się temu przyglądał, jeśli zechce.

Joanna Lichocka: Mówi pan rzeczy dla liberalnego czytelnika straszne.
Jarosław Marek Rymkiewicz: To teraz powiem coś, co wszystkim się spodoba. Trzeba bowiem przyznać, że w roku 1989 stało się też coś bardzo dobrego. Nastąpiła tak zwana ruska smuta, ruskie imperium rozpadło się (niestety, na krótko) i życie w jego koloniach zaczęło wyglądać nieco inaczej. Polacy, Węgrzy i Czesi odzyskali możliwość powrotu do swojego polskiego, węgierskiego oraz czeskiego życia. Ale uwaga! Powrót do polskich sposobów życia nie oznacza jeszcze powrotu do życia niepodległego. To jest powolny proces odbudowywania polskich obyczajów i polskich sposobów myślenia, które zostały wypracowane w dawnej polskiej (nawet staropolskiej) cywilizacji, a przez kolonizatorów były świadomie i okrutnie niszczone. Ten proces odbudowy życia polskiego zaczął się faktycznie już wcześniej – historycy powinni to opisać, a ja myślę, że zaczęło to się wtedy, kiedy Polacy uwierzyli, że kiedyś będą niepodlegli i że carskie imperium, choć odwieczne – nie jest wieczne. Wtedy zaczęli odbudowywać swoje życie i wracali do swoich zamierzchłych sposobów urządzania się w świecie. Ja wtedy zacząłem pisać mój cykl mickiewiczowski, cykl książek o Mickiewiczu, bo chciałem pokazać, jak można żyć po polsku, nawet pod rosyjską okupacją. Na tym fundamencie – polskich sposobów życia – trzeba teraz zbudować niepodległe państwo wolnych Polaków, które będzie naszą własnością, będzie nam sprzyjać i będzie nas bronić. O jak chciałbym tego dożyć! Ale nie dożyję.

Joanna Lichocka: Mam wrażenie, że gdy pan mówi o „polskim sposobie życia”, myśli o XVI-wiecznej szlachcie, tej, o której pisze w książce o Samuelu Zborowskim. A jeśli współcześni Polacy, ci nowi, wielkomiejscy, wcale nie mają ochoty do tamtej tradycji nawiązywać? Może po wszystkich kataklizmach historii wcale nie czują się spadkobiercami szlachty? I wykuwają własny sposób życia, nie oglądając się na anarchistę Zborowskiego?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Tak się jakoś odwiecznie dzieje, że jedyną żywą tradycją polskiego życia jest życie szlacheckie. Czyli wszystko to, co wydarzyło się w I Rzeczpospolitej. Ja kompletnie tego nie pojmuję i nie wiem, dlaczego tak właśnie jest – może dlatego, że polscy chłopi pańszczyźniani też chcieli żyć jak ich panowie? Chcieli być polską szlachtą i co więcej, stali się nią. Bo my wszyscy jesteśmy polską szlachtą. Wszyscy jesteśmy polskimi rycerzami, wszyscy jesteśmy równi, równie piękni i równie wolni. I wobec tego każdy ma prawo domagać się dla siebie takiej wolności, jaka przysługiwała obywatelom I Rzeczpospolitej. Nie ma innej skutecznie działającej tradycji w Polsce. Nie ma tradycji pańszczyźnianego niewolnika. Nie ma nawet tej tradycji, która ukształtowała się w wieku XIX, czyli tradycji niewolnictwa proletariackiego. Wszyscy jesteśmy polską szlachtą i mamy do tego prawo – bez względu na to, czy nasi przodkowie mieli ziemie i dwory, czy małe chatynki, czy zgoła nic nie mieli.

Joanna Lichocka: Czyli szlachcic Tusk i panowie bracia z PO mówiąc nam: „nie róbmy polityki, budujmy mosty”, realizują polski sposób życia?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Ale dlaczego mamy nie politykować? Przecież politykowanie to jest także nasz odwieczny polski sposób życia. Kto mówi: „nie politykujmy”, ten chce nam odebrać nasz polski przywilej. Każdy polski szlachcic w I Rzeczpospolitej był uprawniony do politykowania. Wezwany, stawiał się na wolną elekcję, która wybierała świętego króla polskich rycerzy. Mógł się też awanturować na tej elekcji, nawet mógł się pojedynkować. Dochodziło tam do straszliwych napięć, takich, które groziły wybuchem wojny domowej. I często, na przykład po elekcji Stefana Batorego czy po elekcji Zygmunta III Wazy, do takich wojen – szczęśliwie niegroźnych – dochodziło. Właśnie dlatego, że każdy szlachcic miał równe prawo do udziału w polityce. Nie było tak, że szlachta uprawiała ziemię, wysyłała zboże do Amsterdamu i mówiła przy tym do jakiejś magnackiej elity: no, to teraz zajmijcie się za nas politykowaniem, a my będziemy zajmowali się miłym życiem w naszych dworach. Polacy są od wieków narodem politycznym. Dlatego w hasło „nie róbmy polityki” nikt tu nie uwierzy, bo to jest hasło lekceważące polskie sposoby istnienia, a przede wszystkim starodawne polskie prawo do wolnego politykowania.

Joanna Lichocka: Jak to nikt? Nie widzi pan, jakie poparcie ma Platforma Obywatelska?
Jarosław Marek Rymkiewicz: W postkolonialnym kraju muszą być tubylcy – i nie może być inaczej – przyzwyczajeni do swojego postkolonialnego istnienia. Tacy, którzy uważają, że postkolonialne życie (czyli podrzędność) to jest coś miłego i bezpiecznego. Ci polscy tubylcy wierzą (ale to jest za dużo powiedziane – nie tyle wierzą, ile mówi to im ich postkolonialna podświadomość), że są ludźmi podrzędnymi, byle jakimi; że kto jest Polakiem, ten jest z urodzenia marniejszy od innych; że lepiej mieć tu drugą Irlandię albo drugą Japonię niż Polskę. To jest przykre, ale trzeba to wyraźnie powiedzieć: są wśród Polaków i tacy, którzy już nie chcą być Polakami, bowiem uważają, że Polak to jest ktoś taki, kto jest czyimś niewolnikiem, a przede wszystkim ktoś taki, kto jest niewolnikiem swojej gorszości, podrzędności, bylejakości. Gombrowicz! Stąd właśnie niebywały sukces tego postkolonialnego pisarza, który przyzwyczajał Polaków do ich postkolonialności. Nie chodziło mu o to, żeby wydobyć Polaków z tej dziury, ale o to, żeby uświadomić im ich podrzędność, drugorzędność. Francuzi, różne Sartre’y – to dla Gombrowicza było wyśmienite, pierwszorzędne. Jakie to niemiłe. Świetny stylista, znawca polszczyzny, ale dusza postkolonialna. Zresztą wszyscy jesteśmy po trosze postkolonialni. Dobrze pokazuje to również nasz podziw dla niemieckiego porządku i niemieckiej gospodarki. Przecież mamy swój ideał życia, ukształtowany przez I Rzeczpospolitą, i to jest ideał życia w wolności, z pewną skłonnością do anarchii. Taka anarchiczna wolność jest absolutnym przeciwieństwem niemieckiego porządku. Ów niemiecki Ordnung powinien więc nas raczej śmieszyć jako coś podrzędnego wobec naszego wspaniałego ideału życia w wolności, jako coś godnego lekceważenia czy politowania. Tymczasem u nas Ordnung się podziwia. A jednocześnie trochę się go boimy, bo przewidujemy, że Ordnung może się nam objawić w porządku maszerujących pułków SS. Oraz sztandarów ze swastyką w skolonizowanej Warszawie.

Joanna Lichocka: Ale z drugiej strony, przyjemnie jest, gdy pociąg przyjeżdża punktualnie.
Jarosław Marek Rymkiewicz: Anarchiczna wolność może nie sprzyja punktualnemu przyjeżdżaniu pociągów, ale też mu szczególnie nie przeszkadza. To pokazuje nam tajemniczo I Rzeczpospolita. Przez cały XVI wiek na wszystkich granicach Rzeczypospolitej trwały (nieustannie!) wojny, a w Małopolsce i na Mazowszu w tym samym czasie panowały nienaganne stosunki gospodarcze; zaś w Czarnolesie Jan Kochanowski zaprowadzał idealny (choć zarazem trochę anarchiczny) porządek estetyczny. Porządek, ale anarchiczny – tu właśnie dotykamy istoty polskości. Piękno anarchicznego porządku to jest właśnie to, co nas czyni Polakami. Polska wolnych ludzi może więc być państwem porządnie zorganizowanym, a nawet potężnym. Ludzie postkolonialni, tubylcy, mają z tym pewne kłopoty, bowiem uważają (raczej czują), że piękne oraz godne podziwu są inne narody, a Polacy są brzydkimi nieszczęśnikami. Lepiej więc być Japończykiem czy Irlandczykiem niż Polakiem. Ja sądzę inaczej, choć Japończycy też mi się bardzo podobają. Szczególnie podoba mi się muzyka Takemitsu, którego uwielbiam. Japończyk Takemitsu, niemal mój rówieśnik, nie miał żadnych kłopotów ze swoim istnieniem, bo był z narodu kolonizatorów. Uważał, że jest równie dobry jak Debussy czy Ravel, i chyba się nie mylił. My, tubylcy, powinniśmy się uczyć na takich przykładach.

Joanna Lichocka: Tubylcy?
Jarosław Marek Rymkiewicz: To brzmi trochę lekceważąco, ale musimy się przyzwyczaić, że z punktu widzenia Niemców czy Rosjan jesteśmy tubylcami. Mieszkańcy podbitych kolonii, a nawet byłych kolonii, to tubylcy, prawda? Wieki kolonialnego bytowania doprowadziły naszą społeczność do stanu, w którym wydaje się jej, że nie będzie mogła żyć w wolności. „Gdyby Niemcy nami rządzili, wreszcie zapanowałby tu jakiś porządek” – sądzę, że taka myśl pojawia się w głowach wielu Polaków. Ja charyzmatyczną siłę Jarosława Kaczyńskiego – siłę Łokietkową – upatruję właśnie w tym, że on stworzył partię, która mówi: nie jesteście gorsi; stańcie na nogi; macie prawo do niepodległego istnienia.

Joanna Lichocka: To dlaczego tak wielu Polaków głosuje na PO?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Dlatego, że wielu Polaków ma w głowach postkolonialny mąt i woli oddać władzę reżimowi, który reklamuje się jako liberalny, niż zaryzykować. Całkowicie niepodległe polskie istnienie wydaje się im czymś ryzykownym, bo nie wiadomo, co z niego wyniknie. I nawet mają trochę racji, bo wolność to jest coś wspaniale ryzykownego.

Joanna Lichocka: Raczej boją się PiS i Kaczyńskiego.
Jarosław Marek Rymkiewicz: To jest domysł, z którym należy się liczyć. Istnieje – i to jest opisane w książkach socjologicznych i filozoficznych – coś, co jest lękiem przed wolnością. Murzyni z wielu afrykańskich kolonii też bali się wziąć sprawy w swoje ręce, dlatego oddawali władzę w ręce dyktatorów. Bali się wolności, nie wiedzieli, co z nią zrobić. A byłym kolonizatorom byli oczywiście na rękę postkolonialni tyrani, bo można było z nimi robić dobre interesy.

Joanna Lichocka: Czemu używa pan słowa „reżim” na określenie rządów, które są wynikiem demokratycznych wyborów w demokratycznym kraju?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Wybory w kraju postkolonialnym nigdy nie są demokratyczne, ponieważ w postkolonialnym kraju nie ma demokracji. Gdyby była demokracja, to by była wolność słowa. Gdyby była wolność słowa, to byłyby różne stacje telewizyjne – nie tylko takie, które nienawidzą Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Gdyby była wolność słowa, byłoby też dużo różnych gazet, które działałyby na równych prawach. Wtedy żylibyśmy w kraju, w którym możliwe są demokratyczne wybory. Tu chodzi o równowagę opinii – wszystkie opinie, które się pojawiają, są uprawnione do równorzędnego istnienia. Otóż tego w Polsce nie ma. Upubliczniane, w sposób niemal totalny, są takie opinie, które są na rękę reżimowi. Ja mogę się wprawdzie odezwać i mogę nawet liczyć, że zostanie to opublikowane. Ale czy zostanę wysłuchany, to już inna sprawa. W tym sensie nie ma w Polsce żadnej wolności słowa. Zamiast wolności słowa jest przemoc medialna. To jest przemoc gorsza niż fizyczna, gorsza niż miażdżenie palców i wybijanie zębów. Przemoc medialna jest czymś wyjątkowo ohydnym.

Joanna Lichocka: Polacy na to pozwalają. W każdym razie nie przeszkadza im to, skoro telewizje i gazety, o których pan mówi, są czytane i oglądane. Może więc mamy innych Polaków, niż się panu wydaje? Takich, którym to nie przeszkadza? To są ich media, ich elity, ich autorytety. Są całe dzielnice, takie jak warszawskie Miasteczko Wilanów, głosujące masowo na PO.
Jarosław Marek Rymkiewicz: To potwierdza moje przekonanie, że niepodległość Polski to jest rzecz strefowa. Gdzieś jest, a gdzieś jej nie ma. Znajdzie pani z pewnością takie wioski, które w całości głosowały na Jarosława Kaczyńskiego.

Joanna Lichocka: Wioski tak, ale nie całe miasta czy duże dzielnice.
Jarosław Marek Rymkiewicz: Bo Polska jest teraz w wioskach i w miasteczkach. To tam jest centrum życia polskiego. Wielkie miasta nie odgrywają teraz w życiu polskim niemal żadnej roli. To bardzo ciekawe zjawisko. Nie chcę powiedzieć, że w wielkich miastach nie ma życia polskiego, ono w utajeniu istnieje, choć słabiej się objawia. Tym razem będzie więc tak, że wymarsz Pierwszej Kadrowej odbędzie się nie z krakowskich Oleandrów, ale spod Nowego Targu lub spod Łysej Góry. Tego już nie zobaczę, ale jestem pewien, że ten wymarsz nastąpi.

Joanna Lichocka: Skąd ta pewność?
Jarosław Marek Rymkiewicz: W Polakach jest wielka wola życia. Niech pani pomyśli, ile przetrwaliśmy, nawet nie w ostatnich dziesięcioleciach, ale w ostatnich stuleciach; jak kolejni kolonizatorzy nas zastraszali, jak odbierali nam ochotę do życia – a my ciągle jesteśmy. Owszem, są dwie Polski. O tym mówi mój wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego”, napisany po katastrofie smoleńskiej. Są dwie Polski. Ta, do której ja należę, jest ogromna, potężna, odwieczna. Ja uważam nawet, że jest wieczna – będzie istnieć wiecznie, pokąd istnieją narody. To jest Polska tych Polaków, którzy chcą pozostać Polakami. I jest druga Polska, mała i strachliwa, i wstydząca się swojego polskiego istnienia. To jest Polska tych Polaków, którym znudziła się, którym obrzydła ich polskość, którzy chcieliby porzucić swoją narodowość. Która z nich zwycięży – jak pani myśli?
Ta ogromna czy ta malutka?

Joanna Lichocka: Ale przecież podział Polski pokazujący się w kolejnych wyborach to niemal pół na pół.
Jarosław Marek Rymkiewicz: To dlatego, że mentalność postkolonialna jest złożona, dwoista. I bywa tak, że sama nie wie, jak się ma, i co ma o sobie sądzić. To jest też fenomen postkolonializmu. Postkolonialny Polak mówi sobie tak: jestem gorszy, nędzny, odrażający, bo jestem Polakiem. A zaraz potem mówi: jestem dumny, bo jestem Polakiem. Ale Polska na pewno nie jest pęknięta na pół. Jest teraz dokładnie tak, jak było wtedy, kiedy Mickiewicz pisał III część „Dziadów”. Naród jest jak lawa, z wierzchu jest skorupa, a ogień jest w głębi. Trzeba docenić geniusz Mickiewicza, który opisał naszą obecną sytuację.

Joanna Lichocka: Mówi pan tak, jakby pan nie jeździł autobusem czy kolejką i nie widział, jak Polacy nawzajem się nie znoszą, bo ten z PO, a tamten z PiS. Twierdzi pan, że nie ma podziału, że nasz naród jest jak lawa? Może czas wyrzucić z głowy tę frazę?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Ja tę lawę widziałem, patrząc na krakowski rynek podczas uroczystości pogrzebowych. Widziałem i słyszałem to, co wszyscy widzieli i słyszeli. Widziałem ogromny tłum śpiewający „Jeszcze Polska nie zginęła”. Widziałem, jak wynoszono trumny z kościoła Mariackiego. Widziałem, jak je układano na lawetach. Słyszałem ten straszny, wielki krzyk osieroconych Polaków: „dziękujemy, dziękujemy”. A potem z kościoła wyszedł Jarosław Kaczyński i wtedy zapanowała wielka cisza, a w tej ciszy odezwał się jakiś męski, jeszcze nawet młodzieńczy głos. Trochę nawet z takim łobuzerskim akcentem. Co ten ktoś krzyknął, to wszyscy słyszeli: „Jarek, trzymaj się”. To była wielka narodowa chwila. To było tak, jakbym to ja krzyczał, jakby krzyczał każdy, kto był przytomny tej chwili. Jakby to Polska krzyknęła: „Jarek, trzymaj się”. Wtedy zrozumiałem, że to jest pointa tego mojego wiersza – „Niech się Pan trzyma – Drogi Panie Jarosławie”. To, co się zdarzyło 10 kwietnia i po 10 kwietnia, od razu weszło między wielkie wydarzenia historii Polski. To wszystko – ten pogrzeb warszawski i ten krakowski, i ten Wawel, i te trumny przewożone na lawecie, i ten uścisk premiera Tuska z carem Północy – to wszystko już się usymbolizowało. Te symbole szukają teraz swego miejsca między wielkimi symbolami naszej narodowej historii. Walka z mitem, który powstał, jest bezowocna, a kto z nim walczy, ten ów mit wspomaga, ten go też buduje.

Joanna Lichocka: Mamy nowy mit narodowy, a Polacy lubią mieć mity.
Jarosław Marek Rymkiewicz: Mity są nie tylko niezbędne dla życia narodowego, ale są też piękne, nawet jeśli są okrutne, a ich piękno ustanawia okrutne, dzikie piękno naszych narodowych dziejów. Trochę boję się o tym mówić, bo może należałoby z tym poczekać, uzyskać jakiś większy dystans, ale powiem, bo ktoś, tak czy inaczej, musi to wreszcie powiedzieć. Ja widzę wielkie dziejowe piękno tego wszystkiego, co wydarzyło się 10 kwietnia i zaraz potem. I nie chodzi tu tylko o piękno pogrzebu i pochówku na Wawelu, bo wiadomo, że Wawel jest piękny ze swojej natury, jak piękny jest każdy narodowy początek, jak piękne są każde legendarne narodziny narodu. Pogrzeb Piłsudskiego był piękny. I Słowackiego, bo tak chciał Piłsudski. Ale ta straszna katastrofa także staje się już piękna. Szczątki tupolewa są piękne. Piękne jest to okropne pole i połamane drzewa w pobliżu smoleńskiego lotniska. W historii Polski wydarzyło się coś wielkiego, strasznego i pięknego. Trzeba na to spojrzeć z perspektywy stuleci, bo polska opowieść o tym, co się wydarzyło pod Smoleńskiem, będzie opowiadana także i za tysiąc lat. Dlatego szczątki samolotu są piękne – jak nasze narodowe dzieje.

Joanna Lichocka: Niewątpliwie mamy tu do czynienia z natychmiastową symbolizacją.
Jarosław Marek Rymkiewicz: Co się dość rzadko zdarza w historii – zwykle musi upłynąć trochę czasu, żeby pojawiła się mityczna opowieść. Mit ma swoje tajemnicze zawiłości. Pewne wydarzenia – nie bardzo wiadomo dlaczego – szybko się symbolizują. Jak choćby śmierć księcia Józefa skaczącego do Elstery, śmierć, prawdę mówiąc, trochę przypadkowa, nawet niepotrzebna. A inne ważne wydarzenia w ogóle nie wchodzą w przestrzeń mityczną. Jak choćby nieudane samobójstwo Tadeusza Kościuszki na pobojowisku pod Maciejowicami. Świetna scena, która powinna stać się symbolem polskiego losu – i nic z tego, historia ją gdzieś schowała, zatarła. A jeśli już mówimy o mitycznych symbolizacjach, to chcę powiedzieć, że Jarosław Kaczyński też już staje się, a nawet stał się symbolem. Dlatego na początku naszej rozmowy porównałem go do walecznego Władysława Łokietka, który przegrywał, wygrywał, i znów przegrywał, i znów wygrywał, i tak przez całe swoje życie, bitwa po bitwie, z Krzyżakami, z Wacławem II, aż zrekonstruował zrujnowane Królestwo Polaków. Co do wzrostu, to też zachodzi wyraźne podobieństwo. Jarosław Kaczyński jest świetnym, zręcznym politykiem, ale to już nie jest takie ważne, bo ważniejsze jest teraz coś innego. Otóż ten człowiek, już niemłody, ale przecież też nie stary, któremu nie wszystko się udawało, który musiał znieść wiele upokorzeń i porażek, pewnie wcale nie myśląc o tym, że zmierza w takim właśnie kierunku, stał się obecnie żywym symbolem niepodległej Polski, którą ma dla nas wywalczyć. Jak Łokietek ze swojej rycerskiej groty pod Ojcowem, tak on wyszedł ze swojej inteligenckiej żoliborskiej groty, żeby walczyć z wrogami Polski. Patrzę teraz na niego i widzę mitycznego bohatera Polaków. Niech się Pan trzyma, Drogi Panie Jarosławie.

Joanna Lichocka: Gdy spotkaliśmy się trzy lata temu, mówił pan, że Jarosław Kaczyński jest postacią historyczną, bo ugryzł żubra w dupę. Żubr, symbol Polski, spał pod lipą, prezes PiS podszedł, ugryzł go i obudził. Ale ten żubr chyba uciekł Kaczyńskiemu?
Jarosław Marek Rymkiewicz: Przecież było wiadomo, że ugryziony żubr gdzieś ucieknie, no i uciekł, gdzieś pomknął. Ale ja w tej rozmowie mówiłem też, że żubr galopuje w jakąś nieznaną przyszłość. Teraz to już widać trochę lepiej, a moja koncepcja Polski postkolonialnej pozwala to lepiej zrozumieć – żubr przez jakieś straszne ostępy, chaszcze, zarośla galopuje ku niepodległości. Słyszę jego tętent, tętent odradzającego się polskiego życia. Będziemy mieli wspaniałe państwo wolnych Polaków, w którym Jarosław Kaczyński będzie miał pomniki. Będzie stał obok Lecha. Albo będą siedzieli na murku, pijąc wodę z sokiem z żoliborskiego saturatora

Newsweek

Prof. Nowak: Rosyjska polityka odbudowy kontroli nad obszarem Związku Sowieckiego – “zatrważająco skuteczna”

Interia.pl publikuje wartą polecenia rozmowę red. Ziemowita Szczerka z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem, ekspertem relacji polsko-rosyjskich.

Pytany o różnice w położeniu geopolitycznym współczesnej Polski i II      Rzeczpospolitej, prof. Nowak zwraca uwagę, iż “choć medialne sukcesy pani Steinbach mogą budzić pewne zaniepokojenie, to jednak od strony zachodniej nasze poczucie zagrożenia wydaje się nieporównanie mniejsze niż było w międzywojniu”. Problemem jest natomiast “postrzeganie interesów niemieckich wśród tej części kół gospodarczych w Niemczech, która stawia w sposób absolutny na współpracę z Rosją – nawet kosztem Polski”.

Zdaniem prof.  Nowaka szczególnie niepokoi fakt, że prowadzona przez Rosję od mniej więcej 10 lat polityka odbudowy kontroli nad całym obszarem dawnego Związku Sowieckiego okazuje się w ostatnich miesiącach “zatrważająco skuteczna”. Istotą problemu jest struktura władzy w Rosji – zasadniczo odmienna od struktury państw demokratycznych, w 70 procentach wywodzącą się z FSB, GRU, KGB czy struktur siłowych służb specjalnych. Zdaniem prof. Nowaka jest to wyjątkowe zjawisko w skali światowej.

“Chodzi o specyfikę mentalności ludzi, którzy wywodzą się ze służb najtrwalszego totalitarnego państwa w XX-wiecznej historii. Mentalność ta sprowadza się do szkolenia w oszukiwaniu przeciwnika, a nawet w posługiwaniu się narzędziem, do którego rosyjskie władze odwołują się okazjonalnie – chodzi o zabijanie przeciwników, bo przecież do tego także sprowadzała się (między innymi) “technika operacyjna” KGB i GRU.”

W opinii prof. Nowaka, wniosek powinien być jeden: z Rosją rządzoną przez premiera Putina i jego ekipę trzeba prowadzić politykę nieco bardziej ostrożną. Odnosząc się do tragedii smoleńskiej, prof. Nowak stwierdza:

“A dlaczego mielibyśmy wykluczyć hipotezę zamachu, skoro bierze ją pod uwagę Prokuratura Wojskowa RP? Przede wszystkim jednak, nie posuwając się nawet do tego rodzaju najdalej idącej hipotezy, możemy stwierdzić, że władze rosyjskie po 10 kwietnia postępują w sprawie smoleńskiej tak, jakby chciały ukryć, zamazać jakąś część swojej odpowiedzialności za tę tragedię.”

Ale problem jest szerszy – to problem relacji Zachodu z Rosją, relacji opartych na udawaniu, że Rosja jest krajem demokratycznym lub przynajmniej demokratyzującym się:

“Zmierzam do tego, że Rosja Putina narzuca coraz bardziej swój punkt widzenia na politykę. I to nie jest tak, że zbliżenie Europy z Rosją odbywa się na warunkach europejskich, ale może też odbywać się na warunkach Rosji Putina i to nie jest zbliżenie dla nas korzystne. Takie [są te warunki], żeby całkowicie zrezygnować z owych wartości, na jakich zbudowana jest UE od okresu po II wojnie światowej, i by zbudować europejsko-rosyjskie zbliżenie na zasadzie wspólnoty interesów najsilniejszych, wspólnoty koncertu mocarstw.”

Zachęcam do lektury całego wywiadu z prof. Nowakiem.

O wyborach i nogach równo odciętych w kolanach ! Głosuj na SLD !

Wpis zamieszczony na blogu Kot  z Cheshire. Uważam go za fenomenalny, dlatego zamieszczam go na swoim blogu. Prawdziwa historia. Trafna analiza rzeczywistości w której żyjemy. Co będzie dalej ?

“Przedwczoraj, moja przesympatyczna i niegłupia koleżanka i podwładna, poinformowała mnie ze śmiechem, że będzie kandydować na radną w wyborach samorządowych. Z listy SLD. Na moje zdziwienie opowiedziała mi przezabawną historyjką o tym, jak to jej szwagier kompletował listę młodych SLD, jakie to było trudne, jak im zabrakło jednej osoby i jak po długich prośbach namówili ją by dała się dopisać na końcu. Pośmialiśmy się oboje, pożartowaliśmy o tym jak to zaraz ją wywalę z pracy i tyle. Gdyby nie była moją podwładną to pewnie bym coś powiedział, rzucił jakąś cienką aluzję, jest inteligentna i pewnie by złapała. Ale ja ją zatrudniam więc mi nie wypadało.

Tym niemniej mam kaca. Od dwóch dni zastanawiam się co właściwie powinienem był powiedzieć. Ilu i jakich słów trzeba by użyć, by oczyścić tę stajnię Augiasza, odwalić te tony medialnego G…W-na nagromadzonego w naszych głowach przez ponad dwadzieścia lat. „Zapaść semantyczna”- święte słowa mistrza…
Od razu przypomniała mi się dyskusja w radiowej trójce sprzed roku, może krócej. Występowali w niej Bugaj i Oleksy. Rozmawiali chyba o podziałach na scenie politycznej przed wyborami prezydenckimi. Oleksy bez przerwy wytykał Bugajowi, że on tworzy podziały, a przecież „wszyscy jesteśmy Polakami” i takie tam, a Bugaj wił się jak piskorz. Gdy zahaczyli o lata 80-te i Oleksy znów rzucił: „no widzi pan, pan znowu: MY i ONI”, a Bugaj znów się zaplatał, wyłączyłem radio. Pomyślałem wtedy: Bugaju, biedny Bugaju, dlaczego nie możesz temu sprzedawczykowi powiedzieć kilku słów prawdy, że zamiast siedzieć tu w studio radiowym i się wymądrzać, powinien mniej więcej teraz właśnie wychodzić z więzienia, po długotrwałym wyroku i bez praw obywatelskich? Że tylko dzięki głębokim kompleksom części opozycji, która bała się demokracji i „ciemnego, katolickiego polskiego narodu”, udało się tak esbecji wymanewrować, że tych wyroków uniknęli? Jak im wszystkim udało się nas tak załatwić, że tych kilku słów prawdy nie da im się dzisiaj powiedzieć?
Nie da się. W każdym razie nie w tym felietoniku. Skoro Bugaj nie potrafił to ja też nie będę próbował. Poza tym moja koleżanka nie czyta tego bloga. Ale tylko dla mojej własnej terapii duchowej, chciałbym ci Marto opowiedzieć historyjkę, jedną z bardzo wielu jakie można by tu przytoczyć. W 1979 roku (jeszcze nie było Cię na świecie) wyłowili w Gdańsku z Motławy martwego, młodego stoczniowca. Pływał tak wiele dni, miał dwadzieścia- kilka lat (trochę mniej niż ty teraz) i nogi równo odcięte w kolanach. Wcześniej zniknął w nieznanych okolicznościach, a był działaczem WZZ-tów (opozycyjne związki zawodowe zwalczane przez komunistów). Pewnie go chcieli zwerbować, a on zapewne był „twardy”. Akcja mogła się dziać w jakimś ciemnym starym warsztacie. Pewnie myślał że tylko go straszą i myślą głupcy, że się zlęknie! Jutro opowie kolegom o tym jak się nie dał tym draniom! Gdy włączyli piłę istotnie zląkł się trochę, ale pomyślał że przecież niczego mu nie mogą zrobić. Żył w rzeczywistości gierkowskiej propagandy, świat był piękny i poukładany. W 1970 roku miał 10 lat i niewiele pamiętał. Poczuł ból i na moment stracił rozum, by wkrótce zrozumieć, że właśnie odcinają mu nogę. Zapewne wtedy spłynęło na niego zrozumienie, poczucie nieodwracalności i powagi sytuacji. Znacznie większej powagi niż wcześniej sądził. Zapewne wtedy zechciał już powiedzieć wszystko o co tylko go spytają. Może nawet powiedział? Z drugiej strony stało kilku drani. Młodzi, silni, podobni do narzeczonego Anny Dymnej z „Kochaj albo rzuć”. Palili papierosy klęli i śmiali się z niego gdy zaczął płakać. Zaczęli mu powoli odcinać drugą nogę. Potem był już tylko trzęsącym się strzępem człowieka i ten strzęp wrzucili do brudnej portowej wody.
Dziś tamci dranie są szanowanymi starszymi panami. Mama tamtego chłopaka zmarła w nędzy, a oni mają wysokie emerytury. W każdych wyborach głosują na SLD. Popatrz jak się dziwnie porobiło, może teraz zagłosują na Ciebie?
Wpis zamieszczony na blogu Kot  z Cheshire.

6 miesięcy po tragedii – jednak wasale lub protektorat !!

Mija 6 miesięcy od  smoleńskiej tragedii. Tak naprawdę, wciąż nic nie wiemy o przyczynach katastrofy.  Rosyjskie śledztwo zmierza do tego aby  ustalić, że jedyną przyczyną katastrofy były warunki pogodowe, błąd pilota i naciski prezydenta. Tezy rosyjskie wmawiają nam mainstreamowe media. Wielu Polaków nabiera się na sowiecką propagandę.

Jednak wciąż pojawia się szereg pytań, na które  brakuje odpowiedzi.

Co gorsza nikt z polskiego rządu i polskiej prokuratury tych pytań publicznie nie stawia i nie domaga się od strony rosyjskiej odpowiedzi  !

Jedną z możliwych przyczyn katastrofy był błąd rosyjskich kontrolerów lotu. Do tej pory polscy prokuratorzy nie otrzymali pozwolenia na przesłuchanie tych kontrolerów lotu.

Bezpośrednio przed katastrofą nad lotniskiem w Smoleńsku, latał rosyjski samolot transportowy IŁ-76. Mieli nim rzekomo przylecieć rosyjscy funkcjonariusze FSB. Jak dotąd nie ustalono w jakim celu ten samolot znajdował się w pobliżu lotnisku w Smoleńsku i odleciał, bezpośrednio przed katastrofą.

Pisałem wcześniej, że Rosjanie traktują nas jak swoich wasali lub protektorat( wpis Wasale Putina).

Dopiero po 6 miesiącach błagań naszego rządu wrak polskiego samolotu przykryto  brezentem. Wcześniej ten samolot Rosjanie pocięli na kawałki, trwale uniemożliwiając możliwość jego złożenia. Przypomnę ,że Amerykanie potrafili z tysięcy kawałków złożyć Boeinga, który eksplodował nad Lockerby. Próba złożenia  samolotu , jest standardową procedurą  zmierzającą do ustalenia przyczyn katastrofy samolotowej. Standardową w cywilizowanych krajach. Rosji wciąż daleko brakuje do standardów cywilizacji zachodniej.

Wciąż nikt nie domaga się zwrotu naszej własności, jaką są pozostałości po samolocie.

Minister mojego, polskiego rządu, aby „dostać” się do polskich „czarnych skrzynek” , musi lecieć do Moskwy i  tam łaskawie dopuszcza się go do sejfu ,w którym Rosjanie przetrzymują naszą własność.

Dlaczego  polski rząd nie domaga się zwrotu polskiej własności. Czarne skrzynki i wrak samolotu już dawno powinny być Polsce.

Na kpinę  zakrawa brak odpowiedzi na fundamentalne pytania zadane przez posła Jerzego Polaczka.

„Czy rząd na posiedzeniu tuż po tragedii analizował uwarunkowania prawne wydarzenia i sposób, w jaki zechce badać katastrofę? Czy minister obrony informował wtedy o istnieniu polsko-rosyjskiego porozumienia w sprawie wspólnego badania katastrof wojskowych? Kto przygotował premierowi Tuskowi rekomendacje na spotkanie z premierem Rosji Władymirem Putinem dotyczące formy prawnej naszego udziału w badaniu katastrofy ?”

Przepraszam skłamałem polski minister  Jerzy Miller tak odpowiedział polskiemu posłowi :

„Wszystkie istotne kwestie mające związek z okolicznościami katastrofy samolotu Tu-154M o numerze 101 w dniu 10 kwietnia 2010 roku zostaną umieszczone w raporcie końcowym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który będzie zawierał również analizy i wypracowane w toku prac badawczych zalecenia profilaktyczne” .

Bardzo konkretna odpowiedź polskiego ministra, polskiego rządu. A polska Komisja czeka na ustalenia rosyjskiego MAK. Wasale czy protektorat ?

Kolejna kwestia w której Rosjanie kłamią ,a nasz rząd w sposób stanowczy nie reaguje. Czy przelot do Smoleńska był lotem wojskowym czy cywilnym ?

Rządowy samolot Tu-154M 101 stanowiący własność polskiego MON rozbił się na terenie wojskowego lotniska (niekomunikacyjnego) w Smoleńsku; pilotowany był przez polską wojskową załogę i naprowadzany na pas startowy przez rosyjską wojskową służbę ruchu lotniczego. Tę katastrofę bada polska  komisja wojskowa, powołana przez ministra obrony narodowej .

Więc jaki to był lot ? Odpowiedź jest oczywista.  Wasale czy protektorat.

Uważam, że istotną wiedzę o przyczynach smoleńskiej tragedii posiada amerykańskie służby specjalne. Nie rozumiem dlaczego nas rząd nie zwraca się do naszych sojuszników(?) o przekazanie nam amerykańskich zdjęć satelitarnych z miejsca zdarzenia i nasłuchu radiowego ?

Czy kiedyś poznamy prawdziwe przyczyny katastrofy ?

Dość pisania. Czas jechać na Wawel. Oddać hołd prezydentowi, który nie był „Bolkiem”, „Alkiem” i obrońcą WSI.

Był mężem stanu, który chciał Polski w pełni niepodległej i suwerennej. Zagrażał interesom wielu lobby, dla których Polska nie jest najważniejsza.  Dlatego tak go opluwano. Dlatego tak go za życia poniżano.

Wasale Putina !!

Reportaż opublikowany w  „Misji Specjalnej” tylko upewnił mnie w tym o czym od dawna wiedziałem. Rosyjskie śledztwo w sprawie zdarzenia zwanego katastrofą prezydenckiego samolotu, jest fikcją . Na poziomie realnym nie ma żadnego śledztwa.

Nasi „bracia” wyzwoliciele, nie zabezpieczyli dowodów. Wprost przeciwnie, te dowody niszczyli. Bo jak nazwać przecinanie samolotu, wybijanie szyb. Nie zabezpieczono terenu. Nie zrobiono nic dobrze. W Polsce miejsce zwykłego wypadku drogowego, jest pod względem dowodowym zabezpieczone  lepiej, niż miejsce, w którym doszło do rozbicia naszego samolotu.

Jest skandalem, że tego śledztwa, tam na miejscu nie prowadzą także polscy prokuratorzy i polscy eksperci. Tylko wasal, może zgodzić się takie upokorzenie.

Pocięty, niezabezpieczony wrak polskiego samolotu jest symbolem tego jak nasz kraj, nasz tuskowy  rząd, jest traktowany przez Rosjan. Jesteśmy ich wasalami. Nasz rząd nie umie wymóc na Rosjanach ,tak prostej czynności ,jak ogrodzenie wraku i położenie na niego brezentu. Wstyd i hańba.

Gdy widziałem polską szachownicę, w pociętych blachach, rdzewiejącą w ruskim błocie,  to po prostu poczułem się upokorzony. Moja Polska duma, z tego ,że jestem Polakiem, gdzieś odleciała. Oni, od wieków nasi ciemiężcy, pokazują mi ponownie kim jestem. Ich wasalem. Ponieważ takim wasalem jest mój premier ,mój prezydent. To my wszyscy także jesteśmy wasalami.

A rzecznik rządu ,cieć u Niemca mówi ,że to jest sprawa polskiej prokuratury ,a nie polskiego rządu. My, jako rząd nie możemy nic. Skandaliczna wypowiedź.

Każdy, kto ogląda serię filmów dokumentalnych „Katastrofy w przestworzach”, widział ,że każdy wrak samolotu jest przewożony do hangaru i tam mozolnie, próbuje się odbudować samolot ,z części zebranych na miejscu katastrofy. Czy ktoś wpadł na pomysł ,aby nasz samolot odbudować ? Tak rekonstrukcja samolotu ,ma znaczenia, dla ustalenia, gdzie np. doszło do awarii lub eksplozji.

Nigdy nie słyszałem aby D.Tusk albo ktoś z polskiego rządu, zadał Putinowi, proste pytanie, KIEDY WRAK NASZEGO POLSKIEGO SAMOLOTU ZOSTANIE nam zwrócony ? Do jasnej cholery ,to jest nasza własność !! Nikt także nie pyta o NASZE czarne skrzynki, nasz prezydencki telefon, o laptopach nie wspomnę. To przedmioty stanowiące naszą własność- własność Polaków i imperium Rosyjskie powinno je już dawno zwrócić. Ciekawe co premier odpowie władzom UE i NATO ? Wstyd i hańba. Ale przecież wasal nie ma prawa o nic pytać. Ma tylko wykonywać polecenia i rozkazy suzerena.

Czuję bezsilność. Czekam, aż powstanie jakaś  inicjatywa obywatelska  zmierzająca do naprawienia tego co spieprzyli wasale !!