blog prywatny

"[..] jak trudno ustalić imiona wszystkich tych, którzy zginęli w walce z władzą nieludzką [..] a przecież w tych sprawach konieczna jest akuratność nie wolno pomylić się nawet o jednego [..] jesteśmy mimo wszystko stróżami naszych braci [..] musimy zatem wiedzieć policzyć dokładnie zawołać po imieniu [..]"

Zbigniew Herbert
"Pan Cogito o potrzebie ścisłości"

Sondaże, element manipulacji społeczństwem !

Polecam artykuł prof. Andrzeja Kisielewicza opublikowany na portalu “wpolityce”. Cała prawda o sondażach dotyczących preferencji politycznych Polaków.
Wbrew pozorom sondaże, szczególnie przedwyborcze są bardzo ważnym elementem demokracji. Bez wątpienia kształtują postawy wielu wyborców. Nie napisze nic nowego, jeżeli stwierdzę ,że sondaże są manipulowane. Nie odzwierciedlają prawdziwego poparcia Polaków dla poszczególnych. Stały się elementem socjotechniczej manipulacji społeczeństwem. Część elit politycznych, za pomocą pracowni badań opinii publicznych a w szczególności meainstremowych i publicznych mediów próbuje kształtować polskie społeczeństwo w odpowiednim kierunku. W jakim ? To chyba oczywiste. Prezes J.Kaczyński użył bardzo trafnego zwrotu. Ma nastąpić anihilacja opozycji. Temu mają na pewno służyć badania opinii publicznej.

“Polskie sondaże to humbug. Różnice jakie prezentują ośrodki są nieakceptowalne!”
Po wyborach prezydenckich mówiło się o blamażu ośrodków badania opinii publicznej. Organizacja Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) zleciła grupie naukowców przygotowanie raportu oceniającego metodologię i rezultaty sondaży przedwyborczych. Zanim raport został sporządzony ośrodki ponownie skompromitowały się podczas wyborów samorządowych. Jeden z ośrodków, który wypadł relatywnie dobrze podczas wyborów prezydenckich, dołączył do reszty.

Pomimo tego w prasie nadal ukazują się sondaże (ktoś za nie płaci), komentatorzy nadal je komentują, mówią o „lekkim spadku PO”, „stabilizacji PiS”, o „możliwości dostania się do Sejmu PJN”. Owszem używają zastrzeżeń typu „nie można do końca wierzyć sondażom”, „trzeba pamiętać, że sondaże pokazują tylko tendencje” – ale komentują je tak, jakby, mimo wszystko, odzwierciedlały one rzeczywiste poglądy i preferencje Polaków. Na portalu wPolityce sondaże pieczołowicie komentuje Michał Kolanko, a ostatnio za podstawę swojej analizy wziął je Piotr Zaremba.

Ten ostatni tekst sprowokował mnie już do reakcji. Zaremba bierze pod uwagę sondaże z 11 lutego, CBOS-u oceniającego stosunek dwóch głównych partii – PO i PiS – na 37 do 20, i Homo Homini oceniającego ten stosunek na 32 do 28. Jedna pracownia twierdzi, że PO przeważa nad PiS-em prawie dwukrotnie (!), a druga, że idą w zasadzie łeb w łeb. I Zarembie to za bardzo nie przeszkadza. A przecież jest to kompletny skandal!

Tydzień później GFK Polonia oceniła ten stosunek na 46 do 30: a więc w lutym 2011 roku PO ma poparcie 46 czy 32 proc. Polaków? Można, rzec 14 proc. w tą czy w tamtą, co za różnica. Połowa Polaków i tak już nie wierzy w żadne sondaże, a komentatorzy muszą przecież coś komentować – chociażby to była tylko wirtualna rzeczywistość.

Są dwie możliwości: albo jedna z pracowni popełnia jakieś kardynalne błędy (i powinna zniknąć z rynku) albo obie mylą się w stopniu nieakceptowalnym! Co na to raport naukowców? Gdy zobaczyłem, że do grupy wszedł prof. Radosław Markowski (który na antenie TV swoje własne preferencje polityczne miesza z faktami) nie miałem wielkiej nadziei. Nawet mimo tego, że szefem komisji został prof. Henryk Domański. I rzeczywiście, ogłoszony niedawno raport minął prawie bez echa. Góra zrodziła mysz.

Naukowcy zwrócili uwagę, że „sondaży wyborczych nie można traktować jako prognozy wyborczej”, że „niedoszacowanie PiS może wynikać z poprawności politycznej”, że „ludzie co innego mówią, a później inaczej głosują” – czyli nic ponadto, co było jasne beż żadnych badań.

Czyli tak ma być. Nic więcej nie da się zrobić. Czy ta niemoc nie staje się już cechą charakterystyczną III RP? Tempo budowy autostrad mamy jakie mamy, to i jakość sondaży też jest jaka jest. W związku z taką sytuacją ludzie dzielą się na cztery grupy. Pierwsza, traktująca sprawę na „chłopski rozum”: sondaże są do bani, i nie ma co na nie zwracać uwagi (zwykle towarzyszą temu proste wyjaśnienia, takie jak: „sondaże w III RP robione są na zamówienie ośrodków politycznych i po prostu kłamią” albo „zwykłe dziadostwo, tak jak we wszystkim”). Druga grupa (nie używająca rozumu, do tak skomplikowanych rzeczy jak ocena tego, co podają media) – ta przyjmuje biernie komunikat, że Polacy nadal gremialnie chcą głosować na PO, więc (chyba) nic złego się nie dzieje (znaczna część tej grupy wbrew rozsądkowi bierze udział w kolejnych wyborach).

Trzecia grupa to dziennikarze i komentatorzy. Ci wiedzą, że coś jest nie tak, ale jednocześnie wierzą, że nie aż tak bardzo (przecież nie są oszołomami!). W demokratycznych krajach rozsądni ludzie kierują się sondażami i badaniami opinii publicznej, więc my też. Możliwości, że nie jesteśmy normalnym krajem demokratycznym nie biorą pod uwagę. Sondaże traktują poważnie i obśmiewają z wyższością tych, którzy w swoich rachubach wyniki sondaży kwestionują. Wystarczy tylko przed analizą wyklepać formułkę: „Nie można do końca wierzyć sondażom, ale …” i już można komentować rzeczywistość wykreowaną przez sondaże. Wreszcie czwarta grupa to fachowcy, którzy wiedzą jak się robi sondaże, na czym to polega, i jaki jest kłopot. Ci, z różnych powodów, milczą.

Ja nie mam żadnego powodu, żeby milczeć, więc pozwolę sobie stwierdzić najpierw, zanim uzasadnię: Polskie sondaże to humbug. Różnice jakie prezentują różne ośrodki są nieakceptowalne! Tak znacznych i regularnych rozbieżności nie ma w żadnym normalnym kraju demokratycznym. Dziedzina badań opinii publicznej w Polsce cierpi na tę samą chorobę, co wiele innych dziedzin, gdzie „nasze osiągnięcia” są kompromitujące.

Wspomniany raport naszych naukowców to niestety też humbug. Jak można przeczytać w prasowych sprawozdaniach raport został sporządzony na podstawie ankiet, a ośrodki „nie na wszystkie pytania chciały odpowiadać, motywując to tajemnicą handlową i prawem własności”. Jednym słowem sondażownie zachowały się tak samo jak ankietowani Polacy.

W niektórych sondażach odsetek realizacji kształtował się na poziomie 10 – 20 proc., co sprawia, że jest mało prawdopodobne, by uzyskany w nich wynik odzwierciedlał dokładnie preferencje wyborcze

– czytamy w raporcie. Czyli media prezentują nam sondaże, w których 90 proc. zapytanych odmawia udziału w ankiecie! Pytanie, dlaczego w Polsce mamy tak olbrzymi odsetek odmów, pozostaje bez odpowiedzi. A proszę sobie wyobrazić ankietera, studenta, któremu wszyscy odmawiają udziału w sondażu? Co taki zrobi? Co w tej sytuacji zrobi „cwany Polak”?

Na konferencji prasowej, Łukasz Mazurkiewicz z OFBOR zwrócił uwagę na trzy czynniki, które mogą negatywnie wpływać na trafność sondaży. Wymienił: rosnące oczekiwania co do tempa realizacji badania, traktowanie sondaży jako narzędzia walki politycznej oraz brak jasnych reguł tworzenia prognoz wyborczych na podstawie danych sondażowych. Zastanawiam się, co znaczy „traktowanie sondaży jako narzędzia walki politycznej”. Czy pan Mazurkiewicz sugeruje, że nasze sondażownie biorą udział w walce politycznej? Dopasowują wyniki do oczekiwań zleceniodawcy? A co znaczy „brak jasnych reguł tworzenia prognoz wyborczych na podstawie danych sondażowych”? Są dobrze opracowane reguły naukowe tworzenia takich prognoz i są sytuacje, kiedy staje się jasne, że reguły te nie zostały spełnione.

Chyba, że pan Mazurkiewicz niefortunnie się wyraził i chodziło mu o reguły prezentowania wyników szerokiej publiczności. Swego czasu zwracałem już na to uwagę w „Rzeczpospolitej”, że do zmieszania przyczynia się brak jednakowego standardu w przedstawianiu wyników badań. Jedni nie uwzględniali w prezentacji wyników wyborców niezdecydowanych, inni uwzględniali (ale nie informowali o tym). W rezultacie wyniki GFK Polonia potrafiły być o kilkanaście procent mniejsze, niż innych sondażowni. (Obecnie GFK Polonia zmieniła już sposób). Jednak problem standaryzacji prezentacji wyników sondaży pozostał nierozwiązany (o ile mi wiadomo nie zwróciła na to uwagi komisja naukowców!).

Należy sobie powiedzieć wyraźnie: zdecydowana większość ludzi i komentatorów politycznych odczytuje prezentowane wyniki sondaży według zasady: “Co by było, gdyby wybory odbyły się dzisiaj”, a więc jako potencjalny procentowy wynik wyborczy. Jest to wystarczający powód, żeby tak właśnie prezentowane były wyniki sondaży. Tego oczekujemy od firm. Tak prezentowane są wyniki sondaży (jako prognozy wyborcze) we wszystkich krajach zachodnich, które sprawdziłem.

A u nas: od Sasa do lasa. Jedni w rubryce „Inne” podają 3% drudzy 23% (wszystkie dane z okolic 11 lutego 2011). Oznacza to, że jedni liczą tylko głosy oddane rzeczywiście na inne partie, a drudzy dodają do tego głosy niezdecydowanych i niewiedzących. Nie trzeba żadnego audytu, żeby to zauważyć. W tej sytuacji branie średniej (jak poradził na swoim blogu znany socjolog) jest brakiem zrozumienia elementarnej matematyki kryjącej się za tymi wynikami. Czy nasi komentatorzy i socjologowie biorą średnią według znanego prawa nauk humanistycznych, że „prawda leży gdzieś pośrodku”? A może po prostu nigdy nie widzieli rubryki „Inne”, bo nasze „leniwe” gazety tego nie podają?

Z gazet nie dowiemy się też (bo komu chciałoby się takie szczegóły sprawdzać), że w starych krajach demokratycznych jest inaczej. Po pierwsze, wszystkie główne ośrodki badań opinii podają swoje prognozy według tego samego schematu, a więc są one rzeczywiście porównywalne. Po drugie, wyniki różnych firm albo są niemal identyczne, albo różnią się o 2-4%: bardzo rzadko występują różnice osiągające 6 procent (±3 %; błąd statystyczny dla badania na standardowej próbie 1000 osób). Po trzecie, główne firmy są zrzeszone w branżowych stowarzyszeniach mocno dbających o jakość badań i gwarantujących ich solidność. Po czwarte, dobre badania muszą kosztować.

Dla przykładu: w Finlandii firma Taloustutkimus publikuje co miesięczne wyniki sondaży na próbie ponad 3000 osób z błędem statystycznym ±1.8%. W Szwecji, rezultaty wyborów w 2010 roku firmy sondażowe przewidziały z dokładnością do 1% (stosując standardowe badania na próbach 1000 osób). O prawidłowej metodologii świadczy fakt, że zmiany na dwa-trzy miesiące przed wyborami w publikowanych wynikach były niewielkie. A u nas? Na kilkanaście dni przed wyborami w 2007 roku PiS w pewnych sondażach miało 6% przewagi nad PO, by w końcu przegrać 9%. Komentatorzy przypisywali to przegranej przez prezesa PiS debacie telewizyjnej. Czyli: ponieważ Kaczyński „źle się uśmiechnął” 15 % wyborców w ostatniej chwili zmieniło zdanie?! Jeśli to prawda, to jesteśmy rzeczywiście wyjątkowym narodem. Jest to fascynujący temat dla socjologów. Problem jednak w tym, że powtarzające się grube pomyłki wszystkich sondażowni „na mecie” nie pozwalają tych domniemanych zmian nastrojów w elektoracie komentować na poważnie.

Jestem rozczarowany wynikami prac komisji prof. Domańskiego. Wnioski powinny być znacznie mocniejsze na bazie samych tylko faktów, które przytaczam w tym artykule. Przede wszystkim należało stwierdzić, że sytuacja na polskim rynku badania opinii publicznej nie spełnia europejskich standardów i konieczne są zdecydowane działania naprawcze w tym sektorze. Jeśli same firmy nie chcą powołać silnego stowarzyszenia branżowego, które definiowałoby normy prowadzonych badań i monitorowało rynek (tak jak np. we Francji), powinna powstać niezależna instytucja o odpowiednio dużym autorytecie, która zaczęłaby krytycznie oceniać firmy i poddawać je rankingom. Taka instytucja mogłaby sformułować jednolite wymagania prezentacji prognoz wyborczych i oceniać firmy wedle zgodności sondaży przedwyborczych z rezultatami wyborów. Może dla prawdziwej konkurencji, należałoby sprowadzić do Polski Instytut Gallupa (który obecny jest w wielu krajach)?

Nie rozumiem dlaczego komisja nie wydała zalecenia publikowania kategorii „Inne” i jej ujednolicenia. (A może nawet nie zwróciła na to uwagi?). To jest istotny element sondażu i na rozbieżnościach w tej rubryce widać nieporównywalność wyników różnych firm. Niezależnie od tego komentatorzy i dziennikarze powinni być też zainteresowani liczbami osób niezdecydowanych i niezainteresowanych. Wyniki powinny być przekazywane redakcjom w dwóch wersjach: prognozy wyborczej („gdyby wybory odbyły się dzisiaj”), do publikacji, oraz wyników zawierających wskazane przeze mnie dodatkowe dane, do komentowania.

Sondaże wyborcze to co prawda tylko 5 procent działalności firm badania opinii publicznej, ale te 5 procent powinno stanowić wizytówkę ich wiarygodności. Prawdopodobnie w warunkach polskich należy przeznaczyć znacznie większe środki finansowe na te badania: na skuteczniejsze szkolenie i kontrolowanie ankieterów, na zachęty dla ankietowanych do barania udziału w sondażach, na ekspertów opracowujących prognozy, itd. Wtedy można by wreszcie uzyskiwać wyniki, które okazywałyby się zbieżne z późniejszymi rzeczywistymi rezultatami.

239 komentarzy do wpisu „Sondaże, element manipulacji społeczństwem !”

  1. Masz rację… Jak zwykle. A najlepsze w sondażach są nasze media lokalne. Ja to widzę tak: NTL – robi najfajniejsze sondy, zwłasza te przed wyborami. Wychodzą ze swojej jakże pięknej TV i robią sondaż. Najwygodniej zrobić to wykorzystując młodzież – bo oni się na tym nie znają. Każ im stanąć koło jakiegoś kościoła i pytać losowo wybrane starsze Panie czy zagłosują na Pis czy może na PIS… he he. No i jak NTL zrobi sondaż to reszta mediów (gazety) mają juz o czym pisać.Tak to wyglada w tym Naszym grajdołku. Na górze jest to podobnie ale bardziej wyrafinowanie. Żadnych sondaży.. – zakazać najlepiej w Parlamencie Europejskim.

  2. A zapomniałem dodać, że NTL robi sondaże tylko przedwyborcze – w tych się specjalizują… Pozdrawiam.

  3. za portalem radomsko24.pl

    “W ostatnim tygodniu wszechwładne oko biurokracji padło na ciepłownię.

    Pani prezydent Anna Milczanowska, jej zastępca pan Marek Błasiak oraz przedstawiciele zarządu Gospodarki Komunalnej w Radomsku spotkali się z prezesem firmy DALIKA Łódź S.A. – Jackey Lacombe.

    Głównym celem rozmowy było nawiązanie współpracy Radomska z firmą DALIKA. Jeśli takowa dojdzie do skutku, zaowocuje ona modernizacją sieci ciepłowniczej oraz jej rozbudową.

    Centralne ogrzewanie będzie dostępne tam, gdzie ocieplenie jest dostarczane z kotłów. Wdrożenie projektu pozwoli na zmniejszenie emisji dwutlenku węgla.

    Jednak nim zostaną podjęte jakiekolwiek ruchy, powołany zostanie zespół ekspertów, który skonstruuje plan działania korzystny dla obu zainteresowanych stron. Grono to na pewno zasilą przedstawiciele PGK.”

  4. za polityczneradomsko

    “Wybór?
    Coraz głośniej i coraz częściej mówi się, że nowym dyrektorem szpitala ma być dr Radosław Pigoń, ginekolog i przy okazji radny miejski. Człowiek Platformy, zaufany nie tylko starosty Zakrzewskiego ale i posła Zacharewicza. No ale oczywiście pojawiają sie też głosy nieprzychylne tej kandydaturze.

    Nie znam umiejętności menadżerskich tego pana. Nie wiem też nic o doświadczeniu w kierowaniu placówkami służby zdrowia lub choćby innymi. Nie wiem nawet jakim jest lekarzem, co akurat w przypadku dyrektorskiego stanowiska ma najmniejsze znaczenie. Nie wiem czy ma odpowiednie przygotowanie – wykształcenie i czy jest ono adekwatne do wymogów na tym stanowisku. Nie wiem nawet czy jak już dyrektor Kapała się odnajdzie i wyleci ze stołka, to będzie nowy konkurs czy zwykłe (czyt. polityczne) mianowanie. Dużo tych niewadomych. Co nieco jednak wiem bo słucham tego co ludzie gadają.

    Wyobrażmy sobie zatem, że dr Pigoń zostaje dyrektorem szpitala. Zaczyna rzadzić, walczyć o kontrakty i szukać oszczędnści w samej placówce. I nagle pojawia się pomysł na zmiany zwiazane z pogotowiem. I co ? I zaczyna się problem. Bo nowy dyrektor jest szefem swojej żony – kierowniczki pogotowia. W przypadku sporu na linii pogotowie – dyrekcja szpitala doktor dyrektor Pigoń jest na przegranej pozycji. Czemu? Bo jak będzie chciał coś zrobić nie po myśli kierowniczki to mu żona w domu nie da …. ulubionej zalewajki na przykład. :) I co? I będzie w pracy zestresowany, sfrustrowany, zły. A to nie służy prawidłowemu wykonywaniu obowiązków.

    W przypadku sporu z pogotowiem teoretycznie może np. zdyscypliować kierowniczkę po linii służbowej. Ot choćby obciąć jej premię. No nie – to odpada – bo to przeciez ich wspólna małżeńska kasa. No to moze jej np. odmówić urlopu w określonym terminie. Nie no – to też odpada, bo dr Pigoń – mąż też planował ten urlop, więc dr Pigoń – dyrektor nie będzie utrudniał. Naciski służbowe zatem odpawają. Upomnień i nagan nawet nie wymieniam bo pzrecież dyrektor nie będzie brukał papierów swojej własnej żony. No to jak ten teoretyczny spór rozstrzygnąć?

    Można zwrócić się o salomonowe rozwiązanie do Zarządu Powiatu. Niech decydują, w końcu za cały bigos oni odpowiadają. Ale zaraz, zaraz – przecież w Zarządzie Powiatu zasiada siostra wspomnianej kierowniczki a jednocześnie szwagierka wspomnianego dyrektora. Czy będzie neutralna? Czy dyrektor albo kierowniczka nie będa jej chcieli przekonać do swoich racji? Trudno powiedzieć. Nawet jakby nie było teoretycznego sporu na linii pogotowie – dyrektor to wspomnianej pani R. w codziennej pracy będzie niezręcznie oceniać szwagra. No i znowu klops albo bogos – jak kto woli.

    Oj, czego to ludzie nie wymyślą, czego to się nie doszukają, żeby utrudnić POPISDRowe plany ratowania szpitala, powiatu, świata. No przecież wiadomo, że ani siostry ani szwagierki się nie wybiera. Po prostu się ma. Oczywiscie, wybiera się dyrektora szpitala ale to już zupełnie inna historia.”

  5. Najważniejsze,że nowy dyrektor ,,jest silny ze swoim doświadczeniem i wiedzą”i,że jest menadzerem, a czas pokaże czy ,,mieszkańcom powiatu będzie żyło się lepiej”

  6. Nowy dyrektor ma duże doświadczenie, od jakiegoś czasu przygotowywał się do pełnienia tej funkcji. Jest w Radzie Nadzorczej Banku Posła Zacharewicza. On współdecydyje o wynagrodzeniu, premiach i nagrodach Prezesa Zacharewicza, a Prezes ….. . I tak to u nas w tym grajdole jest, ja tobie a ty mnie i odwrotnie.

  7. na dodatek częściowo z POzytywnym wsparciem medialnym za POmocą Kati z r24,która w godzinach pracy w banku POsła,obsługuje niby z dala od POlityki POrtal

Dodaj komentarz